Trzeba mieć hopla, żeby kupić Opla. A jednak to zrobiłem - Opla Astrę II, którego użytkowałem nieco ponad 3 lata. Co jednak trzeba mieć, żeby kupić… Alfę Romeo? To właśnie ona zastąpiła Opla, który był “pancerny” tylko na papierze. Alfa taka w teorii nie jest, ale jak może być w praktyce?
Opinie o Alfach są skrajne
Alfę się kocha albo nienawidzi. Do tej drugiej grupy należy zapewne sporo jej byłych użytkowników. No i osoby, które nigdy w niej nawet nie siedziały, a kierują się stereotypami. Kawały, żarty, docinki. Jak żyć? Zaznaczę od razu - jestem fanem włoskiej motoryzacji, uwielbiam Ferrari, Lambo, Maserati i Alfę Romeo. I tylko na tę ostatnią mnie stać.
Znajdź OC już od 329zł!
Bez wychodzenia z domu
- Ceny OC w 3 minuty
- Oferty kilkunastu towarzystw ubezpieczeniowych
- Pomoc 200 agentów
Zacznijmy od początku. Astra niesamowicie mnie drażniła, a Alfa zawsze podobała. Na przekór wszystkiemu zdecydowałem się na model tego producenta, mimo, że 147 i 156 - a właśnie ich poszukiwałem - nie mają najlepszej opinii. Zrobiłem jednak porządny research żeby zminimalizować ryzyko i postanowiłem:
- wybrać tylko model po face liftingu (trochę ładniejsze, sporo poprawek np. w elektryce),
- omijać benzyniaki (kolega miał w 156 2.0 Twin Spark 155 KM, który dosłownie wyleciał w powietrze),
- celować w bardzo udane diesle Fiata (1.9 JTD, najlepiej jeszcze bez filtru DPF),
- tylko manual (broń Boże automat Selespeed!).
Prawie kupiłem Alfę!
Tak naprawdę szukałem samochodu pół roku. Niemal kupiłem 2 egzemplarze Alfy Romeo 156 Sport Wagon po liftingu z motorami 1.9 JTD 16v 140 KM - super to jeździło, ale coś było z nimi nie tak. Najpierw dopieszczony złocisty Alfik 156, ale na kilka dni przed oględzinami coś mu się tam stało z elektryką. Pooglądałem, pojeździłem i… podziękowałem.
Minęło prawie pół roku, aż znowu miałem możliwość zakupu tego samego modelu z tym samym silnikiem. Tym razem krwista czerwień. Mrau. Pierwszy właściciel, dużo nowych podzespołów (turbina, wtryski i coś tam jeszcze). Miała być igła. No i była, ale nie ze stali nierdzewnej, bo do prawego progu można było włożyć dłoń… Tego samego dnia znalazłem jego ogłoszenie srebrnej Alfy 147 FL. Zadzwoniłem, umówiłem się i… wreszcie kupiłem Alfę!
Do trzech razy sztuka!
Nie była w idealnym stanie, takie 7,5/10. Miała nieco zaniedbane wnętrze, lekko nadgryziony rdzą lewy tylny błotnik i parę pierdół do ogarnięcia. Miała jednak stosunkowo niski przebieg i najlepszy wybór pod kątem awaryjności: silnik 1.9 JTD 8v 115 KM - i to bez DPF! Model po liftingu z 2005 roku, w lipcu 2018 kosztował mnie jakieś 7000 zł. To niedużo jak na ten rocznik - większość rywali (nie mówić już o Made in Germany i Made in Japan) jest znacznie droższa, nawet ponad dwukrotnie. Pomyślałem sobie - a co tam! Biorę!
Trochę się targowałem i ugrałem 600 zł upustu, który - jak się szybko okazało - poszedł na te “pierdoły” i inne takie. Oczywiście w tej cenie nie zrobiłem błotnika i rozrządu, którego chciałem zmienić jak najszybciej. W pamięci miałem, jak ledwie parę miesięcy temu kolega dopiero co kupił VW Golfa V GTI. Równy tydzień po transakcji padł rozrząd i to na dzień przed jego wymianą… Popłynął na bodaj 10 tys. złotych. Nie chciałem podzielić jego losu, więc dosłownie po paru dniach Alfa zyskała nowy rozrząd Boscha. Dopiero po jakimś czasie się dowiedziałem, że nie był to najlepszy wybór, no ale cóż. W autoryzowanym serwisie Boscha nie mieli Continentala...
W zasadzie to od lipca do końca 2018 roku niewiele robiłem przy Alfie. Wspomniany rozrząd to standard przy zakupie samochodu, doszły drobiazgi (2 spryskiwacze, klamka od okna, coś tam jeszcze), a w listopadzie błotnik. Wg byłego właściciela koszt powinien oscylować wokół 300 zł, a zamknąłem się w 800. No, może trochę więcej, bo 820 zł. Mogłem więcej się targować.
Skrzyp, skrzyp. Kto tam? Wahacze
Przyszła pierwsza zima i coś, czego się bałem. WAHACZE. Konkretnie przód. Konkretnie skrzypienie. Przy wyższych temperaturach było jak najbardziej OK, ale przy niższych elementy metalowo-gumowe pracowały baaaaardzo głośno. Czułem się momentami jakbym kierował wozem drabiniastym, a przecież miał to być samochód z super trakcją! No i był - w lutym miałem przegląd i usłyszałem: “Panie, z wahaczami wszystko w porządku, jak nowe. Tylko te przednie hamulce, to ich ostatnia zima”. I tak też było.
W marcu czy kwietniu wymieniłem komplet przednich hamulców (8 stów nie moje) i pomalowałem zaciski na zielono, bo tak mi się wtedy podobało. Przez większość roku Alfa spisywała się niczym Toyota czy Honda (a tam się nie zagląda), po prostu nic tylko lać paliwo i jeździć. W październiku stwierdziłem jednak, że warto byłoby zakonserwować podwozie na kolejną zimę. Kilku kolegów poradziło pewnego magika z niedalekiej wioski, który miał mieć niby dobrą renomę. Pojechałem tam i znowu zostawiłem 800 zł z przysłowiowym groszem. Według mechaników konserwacja “jest niezła jak na tę cenę”. Uff.
Tragiczny 2020 rok
Ale nastał 2020 rok, trudny nie tylko z powodu COVID-19, pandemii i lockdownu. Jeszcze w styczniu coś zaczęło mi piszczeć pod maską. Diagnoza - pasek klinowy z kompletem do wymiany, w dodatku wypadało przy okazji wymienić osłonę przegubów. Poza tym trochę za dużo nazbierało się oleju w dolocie - cały układ został rozebrany i wyczyszczony i coś tam wymienione na nowe. Całość zamknęła się w 1000 zł. Ałć.
Minęło niewiele czasu, skończyła się zima, ale niestety nie skończyło się skrzypienie. To samo, co zimę wcześniej, ale tym razem powrót normalnych temperatur nie pomógł. Na przełomie kwietnia i maja Alfa poszła na wymianę wahaczy. Górne były już w kiepskim stanie, dolne są (odpukać) do teraz i są całkiem-całkiem. Znowu jednak musiałem wydać grubo ponad 600 zł.
Na domiar złego Alfie chyba spodobało się samochodowe SPA w byłym ASO, które coraz częściej odwiedzałem, bo w wakacje znowu coś się stało. Nawet nie pamiętam co to było, ale na pewno jedną z rzeczy był błąd bocznej poduszki powietrznej pasażera. Pamiętam za to rachunek - prawie 5 stów. To był początek lipca, a w sierpniu kolejny numer! Nagle biegi zaczęły ciężko wchodzić, bardzo opornie. Na szczęście dwumasa ze sprzęgłem miała zostać zmieniona przez poprzedniego właściciela. Ten szczerze przy odsprzedaży powiedział, że raz Alfa była na lawecie “bo tam pod górkę jadąc padło mi sprzęgło”. Teraz przejeżdżam owe wzniesienie z duszą na ramieniu. Może jest tam jakaś żyła wodna? Coś w tym może być. Znajomy miał (już nie ma) Alfę Romeo 159 (2.4 JTD) i w ciągu 3 lat trzykrotnie pękła mu głowica. Z tego dwukrotnie na tym samym “ślimaku” prowadzącym na tutejszą ekspresówkę. Ta sama Alfa, ten sam wiraż, ta sama głowica, ta sama usterka, 5000 zł nie jego (jednorazowo). Nawet miesiąc ten sam, choć rok później. To chyba cmentarzysko Alf. Omijam tamto miejsce szerokim łukiem.
Wracając do sprzęgła - to “tylko” pompa sprzęgła i coś od skrzyni biegów, więc zmieściłem się w 600 zł. Znowu… Ale już wtedy wiedziałem, że czeka mnie regeneracja turbiny. Zabieg ze stycznia pomógł tylko doraźnie i trzeba było coś zrobić z turbo. Byłe ASO Fiata zażyczyło sobie za robocizną grubo ponad 2500 zł, ale znalazłem warsztat, który zrobił to za niecałe 1500 zł. No i przy okazji wymienił 1(sic!) świecę żarową, bo akurat od paru dni świecił się jej błąd. A ponieważ był już październik, to chciałem mieć problem z głowy na zbliżającą się zimę. Pojeździłem z 2 miesiące, błąd pojawił się na nowo, chyba zresztą z czymś jeszcze. Wymieniłem (tym razem u swojego zaufanego mechanika) pozostałe 3 świece, dając mu ponad 300 zł zarobku. To nie był tani rok dla Alfy!
Co w 2021 roku?
Myślałem, że 2021 będzie lepszy. Założyłem, że nie będę już do niej dokładał. Aż tu na kolejnych badaniach w lutym okazało się, że… delikatnie cieknie paliwo spod silnika i trzeba dospawać przedni tłumik bo odpadł z obejmy (tzn. technik go sprawdzał i tłumik został mu w dłoni…). Okazało się, że ktoś wcześniej (przy regeneracji turbiny?) źle założył filtr paliwowy, który przeciekał. Trzeba było wymienić parę uszczelek i coś tam jeszcze. No i dospawać tłumik. Cała przyjemność kosztowała mnie prawie 400 zł. Od paru tygodni (odpukać) nic się nie dzieje - jeżdżę, obserwuję.
Rachunek Alfy (sumienia również):
- lipiec 2018 - zakup Alfy, ~7000 zł,
- lipiec 2018 - “drobiazgi”, 600 zł,
- październik 2018 - poprawki lakiernicze, 820 zł,
- marzec 2019 - hamulce przód, 806 zł,
- październik 2019 - konserwacja podwozia, ~800 zł,
- styczeń 2020 - zestaw paska klinowego i inne, 1000 zł,
- maj 2020 - przednie wahacze górne, 681 zł,
- lipiec 2020 - nie pamiętam już co to było, 480 zł,
- sierpień 2020 - pompa sprzęgła i inne, 555 zł,
- październik 2020 - regeneracja turbiny, 1450 zł,
- grudzień 2020 - świece żarowe, 304 zł,
- marzec 2021 - “drobiazgi”, 386 zł.
- zapobiegawcza wymiana rozrządu,
- ubezpieczenia OC i miniAC,
- paliwo,
- przeglądy,
- 2x zestaw nowych opon.
Muszę przyznać, że żadna z dotychczasowych usterek nie wyeliminowała Alfy z dalszej jazdy. Dbam jednak jak mogę i każda usterka jest od razu usuwana. Zdaję sobie sprawę, że wielu kierowców część z nich by zignorowała, jak np. błąd poduszki powietrznej czy nawet turbo (a później: “Dlaczego diesel mi się rozbiegł? Nie chcę już diesla”). Tak naprawdę to wiele z nich dotyczyło eksploatacji: zużyte hamulce, świece żarowe, pasek klinowy itd. Niektóre wynikają “z uroku” Alfy, a więc te nieszczęsne na polskie warunki przednie wahacze. Czy opłacało się kupić model 147? A może trzeba było dać od razu 3x więcej i mieć Giulettę w benzynie bez turbo? To już gdybanie. Jest jednak takie porzekadło: “jeżeli chcesz kupić Alfę, to musi Cię być stać na dwie”.
Co warto wiedzieć?
- Jestem właścicielem Alfa Romeo 147 F.
- Przez ponad 2,5 roku eksploatacji wydałem na różnego rodzaju naprawy Alfy 7882 zł.
- Żadna z dotychczasowych usterek nie wyeliminowała mojej Alfy z dalszej jazdy.
- Uważam, że “jeżeli chcesz kupić Alfę, to musi Cię być stać na dwie”.